niedziela, 3 stycznia 2016

(134) Best of 2015 - czyli krótkie podsumowanie

Sto trzydzieści cztery.
Jak co roku, czas na drobne podsumowanie.
Nie będę kolejny raz wyjaśniał, dlaczego takowe zestawienie robię na początku roku zamiast na koniec poprzedniego. Jak kogoś to interesuje, to niech zobaczy rok temu.
Tymczasem do rzeczy.
To był dobry rok. Bardzo pracowity, w zasadzie dość męczący, co odkryłem pod jego koniec. Ale wydarzyło się sporo.
Rodzinnie udało nam się wreszcie uwić własne gniazdo, porzucając ostatecznie mieszkanie w mieście, o czym pisałem poprzednio. Moja żona rozbiegała się w tym roku straszliwie, bijąc kolejne życiówki i przywożąc do domu kolejne medale. Medale sportowe zdobywał też Jasiu, stawiał również dzielnie pierwsze kroki na scenie teatralnej. A małżonka w drugiej połowie zaczęła śpiewać w chórze. Aurelia otrzymała powiatową nagrodę literacką za opowiadanie patriotyczne. Jak widać rodzinnie wspaniale.
Ja zaś konsekwentnie uczę dzieci i piszę recenzje książkowe. Ich ilość w tym roku również była rekordowa (recenzji, nie dzieci). W pracy zawodowej liczne sukcesy, o których wspominałem poprzednio. Dlatego o owych nagrodach po raz drugi rozpisywać się nie będę. Ukazały się trzy książki, przy których maczałem palce. „Horror Klasy B”, który wzbudził więcej zamieszania, niż się spodziewałem. „Miasteczko” (napisane z Robertem Cichowlasem) doczekało się licznych pochwał i otworzyło kilka nowych furtek. „70 lat. Monografia szkoły w Starym Polu” to zaś cudowna odskocznia od wszystkiego, co pisałem w ostatnich latach i przypomnienie, jak pisałem kiedyś... Tradycyjnie nie ukazały się wszystkie z tych co zaplanowałem, ale zobaczymy, co będzie w 2016. Muzycznie było słabo, bo ukazał się tylko (i nareszcie) debiut Wilców. I choć sprzedał się dobrze, odzew większy był za granicą, niż w kraju. Dziwne, wszak ojczystym językiem operujemy i polską historię opowiadamy... I w sumie tyle. O tym, co się nie udało, sensu pisać nie ma, co było, to było, będzie – jak będzie. Witajcie w Nowym Roku. Czas do roboty.

A z ogólnych podsumowań prywatnych.

MUZYKA:
Było ciężko, bo w tym roku wysypało dobrych i bardzo dobrych płyt całe mrowie. Wystarczy, że wspomnę o IRON MAIDEN, SLAYER, HIGH ON FIRE, ANGNOSTIC FRONT, THY ART IS MURDER, TRIBULATION, MOTORHEAD, PARADISE LOST, UNLEASHED. Mocną rzecz nagrali też CRADLE OF FILTH, ale jakoś ciągle wylatuje mi z głowy zaraz po przesłuchaniu.
Do rzeczy jednak. Tym razem wyróżniam trzy płyty.
Miejsce 3. MOONSPELL „The Extinct”. Zrównoważone gotycko-metalowe granie, a jednak podane w taki sposób, że wielokrotnie słuchałem tej płyty od A do Z. I często potem powtarzałem od nowa.
Miejsce 2. MY DYING BRIDE „Feel the Misery”. Umówmy się, ekipa Andy'ego i Aarona nigdy nie nagrała słabej płyty. Tym razem zaś uderzyli z siłą równą wczesnym płytom. Bardzo mocny, oldschoolowy i niejednokrotnie brutalny death/doomowy album. Znalazło się na nim też miejsce na odrobinę eksperymentów i bardziej komercyjnych naleciałości, stąd zabrakło odrobinę do miejsca pierwszego.
Miejsce 1 MARDUK „Frontschwein”. W życiu bym się nie spodziewał. Wiele albumów mógłbym obstawiać na początku roku, ale że właśnie Marduk będzie najczęściej słuchanym, najdoskonalszym albumem 2015stego, nigdy bym nie zgadł. Kapitalna płyta Morgana i spółki, który po raz kolejny pokazał, że w swojej klasie nie mają sobie równych. Mistrzostwo black metalu.


FILMY:
Tu nie będę się aż tak rozdrabniał. Nie widziałem zbyt wielu nowości. W pamięć wrył mi się „Nazywam się Alice” z Juliane Moore, wstrząsnął mną „Whiplash”. Bezwzględnie zwracam uwagę na perfekcyjnego „Turbo Kida”, genialny film, który przeszedł u nas bez echa. Nie widziałem jeszcze ani Bonda, ani Gwiezdnych Wojen. Zwycięzca i tak może być tylko jeden.


MAD MAX FURY ROAD
Wszystko w temacie. Oto przykład, jak można zrobić współcześnie doskonały film lat 80-tych. Idealny do testowania wrażliwości znajomych. Nie chodzi tu o brutalność. Chodzi o pojmowanie świata i sztuki. Jeśli nie docenią, zerwijcie kontakt. Po co tracić życie z kulturalnymi zombie?

KSIĄŻKI
Cóż, było tego tak wiele, że trudno wybrać coś konkretnego, szczególnie, że niektóre książki łykałem seriami i cyklami. Ale nie będę ukrywał, że większość tego co przeczytałem, to były wznowienia, z nowości najwyżej oceniam „Dziewczyny, które zabiły Chloe”, o którym więcej na Dzikiej Bandzie. Wyróżniam całą serię Artefakty wydaną przez Maga, gdzie w ciągu roku ukazało się osiem arcydzieł gatunku science-fiction. W zasadzie dziesięć, biorąc pod uwagę zbiorcze wydanie trylogii ciągu. Jednak, skoro zwycięzca ma być jeden...

„Terror” Dana Simmonsa.
Genialne połączenie powieści historycznej z podróżniczą, fantastyczną i horrorem. Napisane tak fenomenalnym stylem, że mogłoby wyjść spod pióra największych mistrzów literatury. Do tego mróz i głębiny... Dawno nie czułem takich dreszczy podczas lektury.
I tyle. To był dobry rok.
Zaczynamy następny.

1 komentarz:

  1. Bond zbiera dobre recenzje, ale mnie nie spieszy się do niego. Lubię stare Bondy, te nowsze jakoś mi nie wchodzą. Może to kwestia wieku, może kiedyś inaczej przeżywałam filmy... sama nie wiem. Zachęcił mnie Pan do obejrzenia "Nazywam się Alice". Lubię Juliane Moore, szczególnie w filmie "Uwikłani" i moim ulubionym "Ściganym".

    OdpowiedzUsuń