KŁAMCA 2,5 MACHINOMACHIA
wydawnictwo SQN
stron: 188
ocena: 5/6
Jakub Ćwiek oficjalnie
zakończył cykl „Kłamcy”, oddając serce i czas „Chłopcom”
i „Dreszczowi”. Z zainteresowaniem śledzę losy motocyklistów z
Nibylandii, drugiej ze wspomnianych serii poznać jeszcze nie miałem
okazji, dlatego cieszę się, że twórca nie dotrzymał słowa i
wypuścił króciutką książeczkę uzupełniającą nieco losy
Lokiego.
Jak to w przypadku kłamcy
bywa, nawet numer porządkowy jest mylny. Niby mamy „2,5”, ale w
rzeczywistości dwa teksty opowiadają historie tuż po części
pierwszej, a ostatnia rozgrywa się gdzieś w środku „Boga
marnotrawnego”. Ewidentnie jednak przed wydarzeniami z
następujących później powieści. Skok na kasę, ktoś pomyśli.
Nawet jeśli, to całkiem udany i skrojony na miarę potrzeb.
Pierwsze historia to w
zasadzie krótka opowiastka o pewnym młodym Indianinie, który
postanowił w zemście za cierpienia swego ludu zrobić coś, co
niekoniecznie przypadło do gustu aniołom. Te wysłały Lokiego,
który kończy sprawę szybciej niż rozkręca się opowiadanie.
Ostatecznie całość wypada więc dość miernie i przeciętnie.
Znacznie lepiej jest w „Swacie”, gdzie Loki wciela się w
tytułową postać próbując pomóc pewnemu niebezpiecznemu aniołowi
w zdobyciu serca ukochanej. Nie mam mowy o skrupułach. Stawką są
skrzydła dezertera boskiej armii. Tu już mamy Ćwieka pełną gębą,
który bawi się konwencją na granicy kiczu i śmieszności,
serwując czarną komedyjkę będącą w gruncie rzeczy wariacją na
temat „Miasta Aniołów” i „Nieba nad Berlinem”. Dzięki
autorowi w końcu przemogę się, obejrzę ten drugi tytuł.
Opus magnum tego
krótkiego zbiorku stanowi opowiadanie tytułowe - „Machinomachia”.
O, to już jest jazda bez trzymanki, absolutna kwintesencja
popkulturowej papki i kiczowatego misz-maszu. W skrócie: Hefajstos
przygotował gigantyczne mechy do walki z tytanami, a teraz, w jednym
z nich (przypadkowo o twarzy Zeusa) wyrusza zniszczyć Tokio.
Przeciwko niemu ruszają zastępy aniołów. Toczy się wielka bitwa,
której największymi ofiarami są budynki japońskiego miasta.
Wszystko nagrywa telewizja. Loki sprzedaje prawa do filmu Michaelowi
Bayowi. No i tutaj autor pokazuje jak świetnie się bawi nie tylko
własną twórczością i postacią Lokiego, ale popkulturą i jej
rozmaitymi kliszami. Świetna rozrywka, obowiązkowo poparta
grafikami Iwo Strzeleckiego. Cała oprawa graficzna nie odstaje w
niczym od tych z Fabryki Słów, co w przypadku SQN nie powinno
dziwić. Tym bardziej, że wydawnictwo to zawiera jeszcze jeden atut.
Jest nim gra karciana
dołączona do książki, a stanowiąca specyficzne połączenie
„Magic: The Gathering” i „Czarnego Piotrusia”. Oczywiście
elementy MTG są tutaj wręcz prymitywnie uproszczone, ale sama
rozgrywka potrafi dostarczyć niezłych emocji i zmusić szare
komórki do wysiłku (choć z doświadczenia zaznaczam, że lepiej
grać co najmniej w trzy osoby - większy zamęt, więcej zabawy). Do
tego dochodzą świetnie wykonane i zaprojektowane karty, odpowiednio
humorystyczne (żeby wiadomo było, że się bawimy), odpowiednio
drastyczne (żeby było wiadomo, że nie z małymi dziećmi).
Testowałem w swoim Staropolskim Klubie Fantastyki i efekt był co
najmniej zadowalający. Pomijając walory literackie „Machinomachii”,
zestaw warto kupić choćby dla samej „Kłamcianki”. Polecam więc
jedno i drugie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz