JA, OZZY – Autobiografia
wydawnictwo In Rock
stron: 400
ocena: 6/6
Nie da się przecenić
wkładu Black Sabbath w rozwój współczesnej muzyki rockowej i
metalowej. Mimo upływu lat, wciąż pozostaję pod wrażeniem ich
wczesnych nagrań, ale i późniejszych dokonań z Ozzym. Nie da się
ukryć, że to jedyna konfiguracja jaka mi odpowiada i wszystkie
płyty nagrane z innymi wokalistami nie pasują do szyldu. Uczciwie
przyznam, że nie przekonują mnie też albumy Osbourne'a nagrane bez
Iommiego. To tandem, który zmienił świat muzyki, ale to Ozzy
został ikoną rock n' rolla. Błaznem i królem, klaunem i legendą.
I zdecydował się o tym wszystkim opowiedzieć.
Przyznam, że wahałem
się przed lekturą owej książki. Po pierwsze, z wyżej
wymienionych powodów, czyli niewielkiego zainteresowania solowymi
dokonaniami muzyka. Po drugie, kilka lat temu czytałem biografię
autorstwa Sue Crawford „Ozzy bez cenzury” wydane przez
wydawnictwo In Rock i lektura owej książki głęboko wryła się w
moją pamięć. Bezlitosna dla wizerunku Osbourne'a i jego kumpli
była również niedawno czytana „Black Sabbath” Micka Walla.
Pomyślałem, że cóż jeszcze mogę wyczytać o degeneracie, który
wziął już w życiu w zasadzie wszystkie znane nauce narkotyki
(czasem nawet naraz), zrewolucjonizował muzykę rockową i wywoływał
skandal gdziekolwiek się nie pojawił? Wystarczyło jednak, że
otworzyłem pierwszą stronę i nie oderwałem się od lektury przez
kolejne dwa dni.
Tym co wyróżnia książkę
od wszystkich dotąd napisanych biografii i historii o Black Sabbath
i samym Ozzym jest jego humor. Nie oszukujmy się, nie sądzę, żeby
Osbourne sam to napisał, tym bardziej, że od razu przyznaje się do
dysleksji, dysortografii i ogólnych problemów z językiem
angielskim, czy w ogóle z czytaniem książek. Nie da się jednak
nie odczuć stylu i natury Ozzy'ego spisanej ręką ghost-writera (którego rolę pełni tutaj Chris Ayers).
Żarty zaczynają się już od samego początku. Zaraz po
podziękowaniach i spisie treści mamy rozciągnięte na całą
stronę jedno zdanie: „Mówili, że nigdy nie napiszę tej
książki”. Druga strona zawiera też tylko jedno: „Niech się
walą. Oto ona”. Na trzeciej znajdujemy wypowiedź: „Teraz
wystarczy sobie coś przypomnieć”. I znajdujemy czwartą stronę
pustą. Na piątej Ozzy informuje nas, że „Kicha. Nadal sobie nic
nie przypominam”, po to tylko, żeby ruszyć z opowieścią od
następnej. Jest to o tyle istotne, że Książę Ciemności błaznuje
w zasadzie przez cały czas, w poważny ton wchodząc jedynie w
momentach gdy mówi o śmierci – Randy'ego Rhoedsa, czy własnych
rodziców, względnie żałuje swego postępowania wobec pierwszej
żony i dzieci z tego małżeństwa. Tak jak wyznaje, że w młodości
robił z siebie głupka, by znaleźć przyjaciół, tak i teraz
bezlitośnie obnaża swoje najdurniejsze wyczyny. Wypróżniamy się
na korytarzu hotelowym? Proszę bardzo. Wpychamy banany w groupies?
Dlaczego nie? Wysadzamy kurnik? Jak najbardziej! O skandalach z
Alamo, nietoperzem, gołębiami i innych wstrząsających
wydarzeniach ze swego życia opowiada równie chętnie, z lekkim
zawstydzeniem, ale nie ukrywając faktów. Chociaż we wstępie Ozzy
zaznacza, że biorąc pod uwagę co w życiu wziął i wypił, a
także co przeżył (śpiączki, przedawkowania, itp.), ma prawo nie
pamiętać wszystkiego, albo pamiętać inaczej niż było w
rzeczywistości. I nie da się ukryć, że w niektórych sprawach
pozwala sobie na konfabulacje. Są jednak one o tyle ciekawe, że
wybiela w nich innych biorąc na siebie całą winę za rozmaite
problemy i animozje. Choćby sytuacja z Tommy'm Iommi'm, który
według rozmaitych źródeł miał się znęcać nad Ozzy'm już w
szkole, tutaj jest przedstawiona znacznie łagodniej, a Osbourne
niemal wystawia laurkę gitarzyście Black Sabbath. Jest uprzejmy
wobec swojego teścia, choć zauważa, że nie był miły dla jego
żony (zachowania Dona Ardena można określić rozmaicie, na czele z
kryminalnymi), unika prania brudów, choć otwarcie przyznaje się do
niemal wszystkich ekscesów jakich dopuścił się pod wpływem
alkoholu i narkotyków. I choć próbuje czasem żartować na temat
niektórych z nich, widać, że żałuje wielu sytuacji ze swego
życia.
Taka jest więc właśnie
ta autobiografia. Z jednej strony przezabawna, pełna zabawnych
anegdot (ot choćby ta, gdy Ozzy jest poddawany kolonoskopii, ale
przyjęte dawki środków uspokajających i usypiających nie
działają, a pacjent w najlepsze komentuje przebieg badania i
dyskutuje z lekarzem), z drugiej jawi nam się obraz zepsucia i
degeneracji, oraz walki z potwornymi nałogami, walki wygranej dzięki
miłości i opiece rodziny. Nie chcę tutaj sypać frazesami, Ozzy
dziś jest szczęśliwym człowiekiem, a co dostał od życia
zawdzięcza głównie swojej żonie Sharon, która niczym lwica
potrafiła walczyć o niego ze światem, z ojcem, z Black Sabbath, a
nawet z nim samym. W finale odnajdujemy człowieka, który odnalazł
w życiu spełnienie, mimo tragicznych losów jakie spotkały go na
przełomie lat. Tak więc jest to książka o upadkach i podrywaniu
się do lotu, o wychodzeniu z dołów głębokości rowów
mariańskich i zdobywania szczytów rozmiaru Everestu. Paradoksalnie,
pozwala również spojrzeć z dystansu na własne życie. Czy za cenę
sławy i bogactwa bylibyśmy gotowi przeżyć to co Osbourne i jego
rodzina? Nie sądzę. Dlatego lepiej o tym poczytać i pośmiać się
w głos. Choćby i czasem przez łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz