Sto dwadzieścia siedem
Szykowałem się do tego wpisu, czekałem na weekend, żeby w chwili wolnego wreszcie napisać coś więcej, ale, niestety, czytam aktualnie "Feed" Miriam Grant i muszę przyznać, że lektura tej książki zniechęca do blogowania. Więc krótko - pracuję jak zwykle ile się da. Powoli zmierzam do (pół)finału prac nad niehorrorową książką, a więc monografią nie związaną z żadną dziedziną sztuki. Nie mogę powiedzieć nic więcej, mam dwa miesiące na zakończenie. Muzycznie chyba już całkiem wygasłem, nie mam siły na pobudzanie konających zespołów. Ale ponieważ należę do tych, co choć narzekają, to się nigdy nie poddają, to jeszcze drobne zrywy przewiduję. Moja żona bije swoje rekordy w biegach i ostatecznie przekonała mnie do zdrowego żywienia. Eksperyment z ćwiczeniami skończył się kontuzją. Tymczasem czekam na premierę "Miasteczka" mojego i Roberta. I wszystko na dziś. Śmierć Terry'ego Pratchetta przemilczę, ale czuję, że nie obejdzie się bez dłuższej wypowiedzi na temat mojego długu u tego autora...
A na tapecie.
Książki:
„Aniołowie Chaosu” Graham Masterton. Kolejny
przykład na nieograniczoną wyobraźnię autora. Tym razem mamy do
czynienia z wielkim spiskiem sięgającym jeszcze czasów
Mezopotamii, a odciskającym swe piętno na współczesnej polityce.
Kaskader podczas nurkowania u wybrzeży Gibraltaru (przypadek? Nie
sądzę)znajduje dziwny medalion. Od tej pory rusza niepowstrzymana
akcja, pełna morderstw, strzelanin i seksu. Jak to u Mastiego.
Książka rewolucji żadnej nie robi, ale poziom trzyma.
„Szary diabeł” Graham Masterton. Niewidzialny duch w okrutny
sposób zabija pozornie przypadkowe osoby. Do sprawy zostaje
skierowany detektyw Decker McKanna, którego zmarła narzeczona
ostrzega przed świętą Barbarą. Klasyczny (czytaj – dobry)
horror Mastertona, świetnie wykorzystane wierzenia Afrykańskie,
szczypta wojny secesyjnej i mamy przepis na jedną z najlepszych
książek jakie autor napisał w ostatnich latach. Takiego mistrza
lubię, takie horrory cenię.
Filmy:
„Brudny Harry” Don Siegel. Absolutny klasyk kina sensacyjnego, film,
który do dziś ujmuje mnie brutalnością i brakiem poprawności
politycznej. Dziś nie miałby kompletnie żadnych szans na
realizację (albo co gorsza jakiś kretyn zrobiłby idiotyczny,
wyprany z emocji remake). Choć pod pewnymi względami film się
zestarzał, to jednak historia psychopatycznego Skorpiona
terroryzującego miasto i niezłomnego inspektora Callahana, który
nagnie prawo, wciąż pozostaje ekscytującą rozrywką, nie
pozbawioną jednak nuty goryczy. Intrygujące, że film został
napisany z myślą o... Franku Sinatrze, a Clint Eastwood był na
szarym końcu kolejki potencjalnych odtwórców roli tytułowej (po
m.in. Johnie Waynie). Wtedy miał opinię gościa od westernów,
dzięki temu filmowi odmienił całkowicie swoją karierę. Czy
ktokolwiek wyobraża sobie, żeby Brudnym Harrym był kto inny? A ja wiem już skąd podświadomie zaczerpnąłem motyw stałych zmian partnerów u Stonki w BHO. Przypadek? Nie sądzę.
„Siła magnum” Ted Post. Sequel, nie ustępujący bezkompromisowością poprzednikowi, choć jak tobywa w przypadku kontynuacji, słabszy. Twórcy zapomnieli jak kończył się oryginał (Harry pozbył się odznaki), niepotrzebnie próbowali ocieplić wizerunek bohatera podsuwając mu pod nos skłonną do romansu sąsiadkę. Są to jednak niuanse. Ważna jest opowieść o tajemniczym mordercy, który zabija przestępców wymykających się stale władzom dzięki kruczkom prawnym. Tym samym mamy odwrotną sytuację do oryginału. Tam Harry naginał prawo by ująć przestępców i wnerwiał się, gdy sądy były przeciwko niemu, teraz odkrywa, że ktoś egzekwuje sprawiedliwość jeszcze brutalniej niż on. Gdzie jest więc granica? Problem zwiększa się, gdy ślady wskazują na innego policjanta...
"Strażnik prawa" James Fargo. Tu największym zaskoczeniem dla mnie jest fakt, że reżyserię trzeciej części losów Harry'ego Callahana powierzono debiutantowi, który dopiero później zasłynął jako reżyser... serialii "The A-Team" i "Beverly Hills 90210". Może to wytłumaczyć niższy poziom niż poprzedników. Raz, że całość jest bardzo przewidywalna i momentami niespójna, dwa, jeszcze bardziej osłabiono wizerunek Harry'ego dając mu na partnerkę sympatyczną Kate Moore (Tyne Daly). Inna sprawa, że to najbardziej wyrazisty z dotychczasowych partnerów inspektora. Pościg za gangiem terroryzującym miasto jest odpowiednio "brudny", jak na serię przystało, ale całość ewidentnie nie wzbudza już takich emocji jak poprzednicy, może poprzez sztampowe potraktowanie znaczących postaci (burmistrz, komisarz)? Ciekawostką jest zaś trzecie pojawienie się w serii Alverta Popwella (w pierwszej części postrzelony przed bankiem bandzior, w drugiej alfons) tym razem w roli charyzmatycznego Big Ed Mustaphy.
„Oskar” John Ladis. Nigdy nie miałem odwagi obejrzeć tej
komedii, teraz przez przypadek kątem oka przy pracy spoglądałem w
telewizor... Nie żałuję, bo zajmowałem się wówczas czymś
innym, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że w pewnym momencie
stało się modne, żeby Sly’owi dokopać. Fakt, historyjka o
mafiozo, który stara się żyć uczciwie, a w międzyczasie próbuje
rozwikłać problem z niesforną córką i tytułowym Oskarem, nie
należy do szczególnie ambitnych. Powiedzmy szczerze, to głupia
komedyjka. Ale nie gorsza niż wiele innych tego typu, w wielu
momentach nawet bardziej wysmakowana. Śmiem twierdzić, że gdyby
Sly zagrał w „Kevin sam w domu” ten film też uznano by za
porażkę. Szkoda, bo „Oskar” to cudownie głupiutki film na
wieczór po ciężkim dniu. I pomyśleć, że zrobił go facet od "Amerykańskiego wilkołaka w Londynie"...
Gry:
„Batman: Arkham Asylum”. Żona
sprawiła mi niezwykły prezent dzięki cda.pl. Oto na moim dysku
pojawił się komplet tytułów Batmana za cenę nieznacznie
przekraczającą 50 zł. Zanim jednak wpadłem w otchłań „Origins”
i dodatków do niego, po sprawdzeniu pierwszego epizodu „Arkham
City” postanowiłem odświeżyć sobie całość i powróciłem do
Azylu Arkham. Minęło 6 lat, a gra wciąż mnie zachwyca grafiką i
klimatem perfekcyjnie oddającym najlepsze aspekty Mrocznego Rycerza
(nie mówię o filmie). Jest więc ponuro, horrorowo i stylowo. Nie
mam na to czasu, więc zaliczyłem dopiero 43 %. Niemniej, jest to
tytuł do którego będę wracał wielokrotnie.
Komiksy:
„Czarna Róża”, „Figurki z Tilos”, „Skradziony
skarb” To trzy komiksy mojego dzieciństwa. Pierwszy był bodajże
„Skradziony skarb” wypożyczany przez wszystkich w szkolnej
bibliotece. Potem ktoś pożyczył mi „Figurki z Tilos”, a potem
pojawiła się „Czarna Róża”... Wszystkie łączą znakomite
rysunki Jerzego Wróblewskiego i sensacyjna fabuła, jakiej próżno
było szukać w latach mego dzieciństwa. Inna sprawa, że nawet
gdyby coś się trafiło, rodzice nie daliby mi tego obejrzeć. Dziś
te historyjki bardzo się zestarzały, język komiksu ewoluował
przez lata i tak nagłe przeskoki akcji mogą nieco irytować. Dla
mnie to jednak prywatny kanon, dzieła, które mnie
wypaczały/kształtowały. Nic dziwnego, że jak dorwałem je w
antykwariacie nie wahałem się ani chwili. Ciekawe, w jakim stanie
są egzemplarze młodzieńcze u rodziców na strychu? Kiedyś trzeba
się będzie tam wybrać...
Ostatnio powraca Wróblewski, warto jak się łezka w oku kręci :))) Miałem kiedyś tak samo poprzecierane i zaczytane...
OdpowiedzUsuńhttp://www.sklep.gildia.pl/szukaj/seria/z-archiwum-jerzego-wroblewskiego