PANOWIE SALEM
wydawnictwo: Zysk i S-ka
stron: 372
ocena: 5/6
Rob Zombie to wyjątkowa
postać, której poświęciłem kiedyś specjalny artykuł w ostatnim
numerze „Czachopisma”. Muzyk, reżyser, scenarzysta, tym razem
spróbował swoich sił w literaturze przy wsparciu B.K. Evensona.
Byłem zawsze pod wielkim wrażeniem pomysłowości twórcy „Domu
1000 trupów”, jego wielkiej wiedzy i wyczucia horrorowej estetyki,
która przebijała ze wszystkich jego twórczych erupcji talentu, czy
to w przypadku płyt długogrających, czy komiksów, czy filmów.
Nie da się jednak ukryć, że geniusz jaki objawił się przy
pierwszych produkcjach artysty zaczął ustępować miejsca nie
zawsze udanym eksperymentom i dziś na dokonania Zombie patrzę ze
znacznym dystansem. Tym samym, do książki podszedłem bez żadnego
nastawienia, nie obejrzawszy nawet uprzednio filmu o tym samym
tytule.
Akcja powieści rozgrywa
się w Salem, mieście, którego miłośnikom horroru i historykom
przedstawiać nie trzeba. To tutaj w roku 1692 doszło do procesów
czarownic, w wyniku których życie straciło osiemnaście kobiet
oskarżonych o czary i kontakty z diabłem. Na kanwie tego zdarzenia
Zombie stworzyło opowieść o Heidi, kobiecie po ciężkich
przejściach i problemach z narkotykami. Obecnie pracuje w rozgłośni
radiowej nadającej ciężką muzykę i wraz ze swymi przyjaciółmi
próbuje promować mało znane zespoły. Pewnego dnia otrzymuje
dziwną płytę od zespołu o dziwnej nazwie Panowie. Nagranie
wywołuje wściekłość u mężczyzn i fascynację u kobiet. Wkrótce
przez miasto przetacza się fala brutalnych morderstw, a Heidi staje
w centrum zainteresowania wiedźm, które postanawiają się zemścić
za zbrodnię sprzed lat.
„Panowie Salem” Roba
Zombie i B.K. Evensona są mocnym, momentami skrajnie drastycznym
horrorem satanistycznym, wspaniałym przykładem klasy B w najlepszej
postaci. Nie brak tu klasycznej grozy, sugestywnie budowanego
klimatu, w który wdzierają się gwałtownie ohydne sceny gore i
perwersyjne akty zbliżające całość do estetyki horroru
ekstremalnego. I pod tym względem książka nie zawodzi. Nie ujmując
nic Robowi, którego karkołomne pomysły ekscytowały mnie przed
laty, podejrzewam ogromny wkład B.K. Evansona, bowiem całość
reprezentuje się znakomicie pod względem literackim. Całość jest
bardzo dobrze napisana, brak tu jakichkolwiek logicznych wpadek, czy
choćby drobnych wpadek, które przepuściłaby korekta. Czytelnik
szukający mocnego, poruszającego i niepoprawnego politycznie
horroru w doskonałej postaci może ślepo sięgnąć po ów tytuł,
otrzymując dokładnie to, czego oczekuje – mocny, ponury, horror
satanistyczny. Że trochę płytki pod względem prezentacji
bohaterów? Że dość przewidywalny? To też jego urok. O piekło
lepszy od filmu, którym Zombie zaprezentował schyłek swego
geniuszu. Może czas wziąć się za książki, panie Robercie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz