Sto trzydzieści cztery.
Jak co roku, czas na drobne
podsumowanie.
Nie będę kolejny raz wyjaśniał, dlaczego takowe zestawienie robię na początku roku zamiast na koniec poprzedniego. Jak kogoś to interesuje, to niech zobaczy rok temu.
Nie będę kolejny raz wyjaśniał, dlaczego takowe zestawienie robię na początku roku zamiast na koniec poprzedniego. Jak kogoś to interesuje, to niech zobaczy rok temu.
Tymczasem do rzeczy.
To był dobry rok. Bardzo
pracowity, w zasadzie dość męczący, co odkryłem pod jego koniec.
Ale wydarzyło się sporo.
Rodzinnie udało nam się
wreszcie uwić własne gniazdo, porzucając ostatecznie mieszkanie w
mieście, o czym pisałem poprzednio. Moja żona rozbiegała się w
tym roku straszliwie, bijąc kolejne życiówki i przywożąc do domu
kolejne medale. Medale sportowe zdobywał też Jasiu, stawiał
również dzielnie pierwsze kroki na scenie teatralnej. A małżonka
w drugiej połowie zaczęła śpiewać w chórze. Aurelia otrzymała
powiatową nagrodę literacką za opowiadanie patriotyczne. Jak widać
rodzinnie wspaniale.
Ja zaś konsekwentnie uczę
dzieci i piszę recenzje książkowe. Ich ilość w tym roku również
była rekordowa (recenzji, nie dzieci). W pracy zawodowej liczne
sukcesy, o których wspominałem poprzednio. Dlatego o owych
nagrodach po raz drugi rozpisywać się nie będę. Ukazały się
trzy książki, przy których maczałem palce. „Horror Klasy B”,
który wzbudził więcej zamieszania, niż się spodziewałem.
„Miasteczko” (napisane z Robertem Cichowlasem) doczekało się
licznych pochwał i otworzyło kilka nowych furtek. „70 lat.
Monografia szkoły w Starym Polu” to zaś cudowna odskocznia od
wszystkiego, co pisałem w ostatnich latach i przypomnienie, jak
pisałem kiedyś... Tradycyjnie nie ukazały się wszystkie z tych co
zaplanowałem, ale zobaczymy, co będzie w 2016. Muzycznie było
słabo, bo ukazał się tylko (i nareszcie) debiut Wilców. I choć
sprzedał się dobrze, odzew większy był za granicą, niż w kraju.
Dziwne, wszak ojczystym językiem operujemy i polską historię
opowiadamy... I w sumie tyle. O tym, co się nie udało, sensu pisać
nie ma, co było, to było, będzie – jak będzie. Witajcie w Nowym
Roku. Czas do roboty.
A z ogólnych podsumowań
prywatnych.
MUZYKA:
Było ciężko, bo w tym
roku wysypało dobrych i bardzo dobrych płyt całe mrowie.
Wystarczy, że wspomnę o IRON MAIDEN, SLAYER, HIGH ON FIRE,
ANGNOSTIC FRONT, THY ART IS MURDER, TRIBULATION, MOTORHEAD, PARADISE
LOST, UNLEASHED. Mocną rzecz nagrali też CRADLE OF FILTH, ale jakoś
ciągle wylatuje mi z głowy zaraz po przesłuchaniu.
Do rzeczy jednak. Tym razem
wyróżniam trzy płyty.
Miejsce 3. MOONSPELL „The
Extinct”. Zrównoważone gotycko-metalowe granie, a jednak podane w
taki sposób, że wielokrotnie słuchałem tej płyty od A do Z. I
często potem powtarzałem od nowa.
Miejsce 2. MY DYING BRIDE
„Feel the Misery”. Umówmy się, ekipa Andy'ego i Aarona nigdy
nie nagrała słabej płyty. Tym razem zaś uderzyli z siłą równą
wczesnym płytom. Bardzo mocny, oldschoolowy i niejednokrotnie
brutalny death/doomowy album. Znalazło się na nim też miejsce na
odrobinę eksperymentów i bardziej komercyjnych naleciałości, stąd
zabrakło odrobinę do miejsca pierwszego.
Miejsce 1 MARDUK „Frontschwein”. W życiu bym się nie spodziewał. Wiele albumów
mógłbym obstawiać na początku roku, ale że właśnie Marduk
będzie najczęściej słuchanym, najdoskonalszym albumem 2015stego,
nigdy bym nie zgadł. Kapitalna płyta Morgana i spółki, który po
raz kolejny pokazał, że w swojej klasie nie mają sobie równych.
Mistrzostwo black metalu.
FILMY:
Tu nie będę się aż tak
rozdrabniał. Nie widziałem zbyt wielu nowości. W pamięć wrył mi
się „Nazywam się Alice” z Juliane Moore, wstrząsnął mną
„Whiplash”. Bezwzględnie zwracam uwagę na perfekcyjnego „Turbo
Kida”, genialny film, który przeszedł u nas bez echa. Nie
widziałem jeszcze ani Bonda, ani Gwiezdnych Wojen. Zwycięzca i tak
może być tylko jeden.
MAD MAX FURY ROAD
Wszystko w temacie. Oto
przykład, jak można zrobić współcześnie doskonały film lat
80-tych. Idealny do testowania wrażliwości znajomych. Nie chodzi tu
o brutalność. Chodzi o pojmowanie świata i sztuki. Jeśli nie
docenią, zerwijcie kontakt. Po co tracić życie z kulturalnymi
zombie?
KSIĄŻKI
Cóż, było tego tak wiele,
że trudno wybrać coś konkretnego, szczególnie, że niektóre
książki łykałem seriami i cyklami. Ale nie będę ukrywał, że
większość tego co przeczytałem, to były wznowienia, z nowości
najwyżej oceniam „Dziewczyny, które zabiły Chloe”, o którym
więcej na Dzikiej Bandzie. Wyróżniam całą serię Artefakty
wydaną przez Maga, gdzie w ciągu roku ukazało się osiem arcydzieł
gatunku science-fiction. W zasadzie dziesięć, biorąc pod uwagę
zbiorcze wydanie trylogii ciągu. Jednak, skoro zwycięzca ma być
jeden...
„Terror” Dana Simmonsa.
Genialne połączenie
powieści historycznej z podróżniczą, fantastyczną i horrorem.
Napisane tak fenomenalnym stylem, że mogłoby wyjść spod pióra
największych mistrzów literatury. Do tego mróz i głębiny...
Dawno nie czułem takich dreszczy podczas lektury.
I tyle. To był dobry rok.
Zaczynamy następny.
Bond zbiera dobre recenzje, ale mnie nie spieszy się do niego. Lubię stare Bondy, te nowsze jakoś mi nie wchodzą. Może to kwestia wieku, może kiedyś inaczej przeżywałam filmy... sama nie wiem. Zachęcił mnie Pan do obejrzenia "Nazywam się Alice". Lubię Juliane Moore, szczególnie w filmie "Uwikłani" i moim ulubionym "Ściganym".
OdpowiedzUsuń