sobota, 20 grudnia 2014

Blog klasyczny - Zaczął się urlop

           Sto trzynaście.
           Minął ponad miesiąc od mojego ostatniego oficjalnego wpisu... Świadczy to ewidentnie o tym, że byłem baaardzo zajęty. Rzeczywiście, minione sześć miesięcy wydarło mi z życia wiele godzin snu, a mnie samemu udało się ustanowić rekordy przepracowania. Dość powiedzieć, że przez te sześć miesięcy nie miałem nawet jednego wolnego dnia, nie wspominając o weekendzie, a doba zdecydowanie była za krótka, bo spałem ledwie po cztery, pięć godzin. Teraz mam urlop, zamykają mnie się oczy ze zmęczenia, a ja się cieszę, bo wiem, że nawet jak teraz zasnę nad klawiaturą, to nic się nie wydarzy, bo nic nie muszę. W tym roku już na pewno nie.
             Nie ukrywam, że cały rok był wyjątkowo pracowity, a jedynie druga połowa wkroczyła na poziom „nightmare”, ale nie ma tego złego co na dobre nie wyjdzie. Wszystko na to wskazuje, że w przyszłym roku ukażą się trzy moje powieści, z czego dwie napisałem z Robertem Cichowlasem. Chcecie więcej szczegółów? Proszę. Jedna to zapowiadany już wcześniej „BHO 3: Oko cyklonu”. Wyjdzie w Oficynie Wydawniczej Literat, jak dobrze pójdzie to na początku roku. Co tam będzie? Maks, Stonka, Słowianie, dużo zdrad, spisków i śmierci. Druga powieść to naprawdę duża rzecz (rozmiarowo), a więc wspominani już kiedyś „Utrapieni”. Znaleźliśmy wreszcie wydawcę, który nie boi się puścić tej książki w takiej wersji, w jakiej ją napisaliśmy, a więc bezkompromisowego horroru z demonami Słowian w rolach głównych. Trzecia powieść to zaś jeszcze większe rozmiarowo „dzieło”, tym bardziej, że będące pierwszym tomem z trylogii (część drugiego tomu już też mamy!). Nie mogę jeszcze zdradzić o czym to będzie, ale jak powiem, że i tu będą Słowianie, to pewnie nikogo nie zdziwi, hehe. A żona mi mówi, że w moich tekstach to tylko o maltretowanym sromie, który jest dominującym aspektem mojej twórczości.
           Jak widać, w tym roku nie skończyliśmy „Nienasyconego” (po prawdzie, to nawet go nie ruszyliśmy), ja nie miałem czasu przysiąść do poprawek „Wolfenweldu” i swoich bajek. Marzę, że zrobię to w najbliższych tygodniach, ale się nie nastawiam.
        Napisałem i wyreżyserowałem sztukę teatralną, którą wystawiłem z moimi uczniami na powiatowym przeglądzie amatorskich grup teatralnych. Zajęliśmy trzecie miejsce, a moja uczennica otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki. Dla takich chwil warto być belfrem.
         Byłem znów w Szczecinku. Było wspaniale, więcej szczegółów wkrótce, póki co, mały lans telewizyjny. Wideo tutaj.
         Zupełnie nie miałem czasu na muzykę. Zasadniczo DC jeszcze coś tam koncertowało, ale tutaj pojawiają się problemy, o których pisać tu nie zamierzam. Nie dziś. Za to czekam kiedy w końcu ukażą się WILCY, a reszta gości nagra swoje partie na materiał ACRYBII. Myślę, że przyszły rok będzie dla mnie decydujący muzycznie, bo jeśli nie uda się zrealizować pewnych rzeczy profesjonalnie, to czas najwyższy będzie dać sobie spokój. Na szczęście mam jeszcze kilka pomysłów w zanadrzu.
      Jeszcze przypomnę, że na dniach ukaże się „Horror klasy B”, a więc prawdopodobnie mój przedostatni zbiór opowiadań. W większości to teksty znane, ale podane w formie nietypowej, co więcej, to ziszczenie marzenia, które nosiłem w sobie od dawna. Gorąco zapraszam i z góry przepraszam. Tytuł wszak mówi wszystko. A dlaczego przedostatni? Bo myślę, że jeszcze spróbuję wydać w przyszłym roku „Królestwo gore”, zbiór moich najmocniejszych (starych i nowych) tekstów, a potem odpuszczę sobie. Wolę jednak powieści. Pisać i czytać. Przejadłem się opowiadaniami. Ten rok pokazał mi, że chyba jednak będę mógł się kiedyś nazwać „powieściopisarzem”.
Tyle na dziś.

Na tapecie:

Oto dowód na moje zapracowanie. Miesiąc od ostatniego wpisu i trzy filmy w tym czasie. Ale cóż...:

FILM:

„Pokłosie” Władysław Pasikowski. Zaskakująco dobry polski thriller opowiadający historię odium ciążącego nad pewną rodziną, w niewielkiej wiosce, do której wraca po latach z Ameryki główny bohater. Historyczny wydźwięk, sprawna realizacja pozwalają pochwalić tytuł, choć muszę przyczepić się do nadmiernie moralizatorskiej końcówki i ponarzekać, że większości można się było domyślić już w połowie. Niemniej, duże brawa. Dobry przykład, że w Polsce da się robić niezłe kino.


„Jak się pozbyć cellulitu?” Andrzej Saramonowicz. A tu z kolei przykład, jak można nakręcić coś kompletnie głupiego. Film tak idiotyczny, że nie będę go nawet omawiał, wspomnę o nim tylko dlatego, że w tej tandetnej komedyjce o seryjnym mordercy zafascynowały mnie zdjęcia, jakich żaden horror by się nie powstydził. Dowód na to, że w Polsce można. 

„Transformers 3” Michael Bay. Po latach trzecia część historii o robotach-samochodach jawi mnie się jako najciekawsza wizualnie (ta brutalność walk) i najbardziej spójna fabularnie. Czyli zasadniczo najlepsza. Czemu więc ogólnie czuję się rozczarowany? Jak nic się starzeję.

KSIĄŻKI:
Książek natomiast było bardzo dużo i o wszystkich już na blogu było (lub wkrótce będzie), więc tutaj tylko krótka wzmianka o dwóch powieściach znakomitych:

 „Ymar” i „Alvethor” Magdalena M. Kałużyńska. 
 
Mówić, czy pisać o prozie Magdy, to jak próbować opisać pęd buldożera. Z górki. Celowo wzbraniałem się przed jej twórczością, badając do tej pory jej opowiadania i wypowiedzi internetowe. Obawiałem się, że wszystkie pochwały, które słyszałem okażą się na wyrost, a Magda będzie tylko wyjątkowo wygadanym internautą. Sypię teraz głowę popiołem i chowam się ze wstydu, bo „Ymar” to jedna z najlepszych, a już na pewno najbardziej oryginalnych powieści grozy w Polsce, którą po prostu każdy miłośnik gatunku poznać musi. Z miejsca stawiam autorkę na podium i chylę czoła w uznaniu. „Alvethor” to z kolei nowość, której obszerną recenzję zamieszczę niedługo w Grabarzu Polskim, dlatego więc powiem krótko. Tu jest jeszcze oryginalniej i jeszcze bardziej intrygująco, a poziom przygotowania do stworzenia tej powieści powoduje, że wspomniane wyżej określenie samego siebie jako „powieściopisarza” było bardzo na wyrost. Kwantyfikacja tezy. Strzeżcie się pisarzyny! Kałużyńska nadchodzi!

1 komentarz:

  1. "Jak się pozbyć cellulitu" to przezabawny film :) głupi, ale w tym tkwi jego urok (a może też trzeba się zjarać, żeby śmieszył).

    "Alvethor" Kałużyńskiej to wydarzenie - coś, czego jeszcze nie było.

    OdpowiedzUsuń