Sto czterdzieści trzy
Przerywamy milczenie po półrocznej
niemal przerwie. Nie nazwałbym tego „Blog-reaktywacja”, ale
niech to będzie chociaż przymiarka. Tym bardziej, że jest to
idealny (i ostateczny) moment, w którym mogę zrobić podsumowanie
minionego roku.
A był to dobry rok. Bardzo dobry. Dla
mnie osobiście, bo w świecie, polityce, w aspektach często dla
mnie niepojmowalnych działo się różnie, ale ponieważ to mój
osobisty blog – powtórzę: to był bardzo dobry rok. Nawet w
momentach, gdy kopał po czterech literach, by przypomnieć o pewnych
sprawach i otworzyć oczy na inne. A to czyni tylko silniejszym.
Nastąpiła więc weryfikacja pewnych znajomości, kontaktów i
planów przyszłościowych, ale wszystko po to, by działo się
lepiej. A działo się niepomiernie, dość powiedzieć, że nie
pamiętam równie pracowitego roku. Jestem wyczerpany do teraz.
Rodzinnie było i jest wspaniale, a dwa
tygodnie temu nasze grono powiększyło się o maleńkiego Teosia, co
uszczęśliwiło nas niepomiernie i ugruntowało pojęcie szczęścia
rodzinnego. Choć, co oczywiste, znacznie wpłynęło na ilość
przesypianych godzin. Tymczasem jeszcze raz wszem i wobec ogłaszam
bohaterstwo i niezłomność mej małżonki Dagmary, którą wielbię
i podziwiam z każdym dniem jeszcze bardziej. Dziękuję, kochanie!
Większość przysłowiowej pary poszło
w pracę zawodową, co zaowocowało najlepszymi wynikami moich
uczniów w całej mojej karierze, moja amatorska grupa teatralna
„Atrapa” po raz kolejny stanęła na podium, a nasza sztuka znów
została wysoko oceniona. Z trudem odgrzebałem się z recenzji
wszelakich, gdzie prym wiodły literackie, pisane głównie dla
Dzikiej Bandy. Mocno zaniedbałem inne redakcje i serwisy, ale nie
jestem w stanie ogarnąć wszystkiego. Jednak. Niemniej, recenzji
było tyle, że chyba ustanowiłem nową życiówkę. Napisałem,
ukończyłem, oddałem do wydawców kilka książek, ich ilość
zachowam w tajemnicy, dość powiedzieć, że w przyszłym roku na
pewno ukaże się sześć (!) nowych wydawnictw sygnowanych moim
nazwiskiem. I póki co, tylko jedno będzie w duecie. W tym było
skromnie, choć niemniej intrygująco – na początku roku wyszedł
„Zombie.pl”, na tę chwilę najpopularniejsza i najmniej
kontrowersyjna powieść jaką popełniłem z Robertem Cichowlasem.
Dla równowagi w połowie roku razem z Tomkiem Siwcem zaczęliśmy
serię „Sakrament Okrucieństwa”. Oba cykle doczekały się
kontynuacji, które już wkrótce... Ukazały się trzy antologie, w
których pojawiły się moje teksty – czeska „Za Tebou” i
polskie „Gorefikacje 2.2”, „Krwawnik”. W zasadzie niemal
wyczerpało to limit moich udziałów w antologiach – na przyszły
rok są zapowiedziane jeszcze trzy i koniec, dziękuję, więcej się
w to nie bawię. Przynajmniej na dłuższy czas. Szczególnie, że na
niektóre z tych wydawnictw czekałem latami. Temat literacki zamknę
konwentami – w tym roku odwiedziłem Polcon i Kfason, za co jeszcze
raz serdecznie dziękuję Karolinie Kaczkowskiej i Magdzie Paluch –
bez ich uporu, poświęcenia i organizacji nie byłoby to możliwe.
Dziękuję, dziewczyny!
Muzycznie działo się sporo, bo
zasiliłem szeregi jeszcze jednego zespołu, death metalowego Carnes,
ale niestety, nie udało się w tym roku zagrać żadnego koncertu,
ani wypuścić żadnej płyty – chociaż dwie zostały już
nagrane, zmiksowane i w zasadzie czekają na wydanie...
I tyle na dziś. Bardzo liczę, że uda
się mnie zmoblizować i faktycznie reaktywować bloga, niemniej jak
pisałem – zaległości to jedno, priorytety w postaci rodziny i
pracy to drugie (czyli w sumie pierwsze), a ja się już robię
stary, zmęczony i obolały – nie wiem więc co będzie. Tym
bardziej, że planów i pomysłów nie brakuje... Trzeba się brać
za robotę.
Wyjątkowo: odbiór.
Na zakończnie krótkie podsumowanie
prywatne.
MUZYKA:
Zadziwiające, ale ten rok był jeszcze
lepszy niż poprzedni. Albo naprawdę się starzeję, albo
rzeczywiście znów ludzie zaczęli robić dobrą muzykę. Oczywiście
większość kupionych przeze mnie płyt w tym roku to były starocie
z datą 19 na początku, niemniej pojawiło się kilka zaskakująco
dobrych nowości. Najlepszą płytę od lat nagrała METALLICA, to
samo mogę powiedzieć o ACID DRINKERS, którzy tak dobrze nie
łomotali od dwudziestu lat. VADER nie zawiódł, podobnie TESTAMENT,
bardzo zaskoczyło mnie MEGADETH, które wreszcie nagrało płytę,
do jakiej chce się wracać (a albumów z dwóch ostatnich dekad z
okładem słuchać się nie dało). Oczywiście, nie zawiodła FURIA,
ale absolutny prym dla mnie w roku ubiegłym stanowi „The Whole of
the Law” ANAAL NATHRAKH. Ścieżka dźwiękowa do armagedonu,
bezlitosny miks wszelkich odmian metalu, od grindu i black metalu, po
klasyczne heavy, a wszystko podane w tak fenomenalnej otoczce, tak
nieposkromionej wyobraźni, choć ujętej w jasne ramy gatunku... i
na koniec przewrotny cover „Powerslave” IRON MAIDEN. Tak, to mój
album nr 1.
FILM:
Nie widziałem tego zbyt wiele, nie
odnotowałem też jakiś szczególnych rozczarowań, za to bardzo
miło zaskoczyłem się poziomem... filmów animowanych. „Zoogród”
i „Vayana: skarb oceanu” to dowody, że dla dzieci można robić
produkcje ambitne i niegłupie. Wspaniale wypadła także fabularna
wersja „Księgi dżungli”, ale moim faworytem jest film
niezwykły, bo tak oldschoolowy i niepoprawny, że większość go
nie doceni, albo szybko o nim zapomni. „Równi goście”, czyli
„Nice Guys” to przykład męskiego kina, jakiego już się dziś,
niestety, nie robi. Dużo czarnego humoru, świetne kreacje
aktorskie, niebanalna akcja i brak poprawności politycznej.
Rewelacja. Poprosiłbym o sequel, ale box office mówi, że nie mam
szans.
KSIĄŻKA:
„Nocny film” Marisha Pessl. Z
jednej strony wybór najlepszej książki w tym roku był trudny, z
drugiej, bardzo oczywisty. Genialna powieść o poszukiwaniu
tajemniczego reżysera jest pretekstem do gry z czytelnikiem, a
jednocześnie upiornym miksem pomysłów Davida Lyncha, Johna
Flowlesa i Williama Hjortsberga. Wymagająca i porażająca powieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz