czwartek, 5 stycznia 2017

THE BEST OF 2016 - blog reaktywacja?

Sto czterdzieści trzy
Przerywamy milczenie po półrocznej niemal przerwie. Nie nazwałbym tego „Blog-reaktywacja”, ale niech to będzie chociaż przymiarka. Tym bardziej, że jest to idealny (i ostateczny) moment, w którym mogę zrobić podsumowanie minionego roku.
A był to dobry rok. Bardzo dobry. Dla mnie osobiście, bo w świecie, polityce, w aspektach często dla mnie niepojmowalnych działo się różnie, ale ponieważ to mój osobisty blog – powtórzę: to był bardzo dobry rok. Nawet w momentach, gdy kopał po czterech literach, by przypomnieć o pewnych sprawach i otworzyć oczy na inne. A to czyni tylko silniejszym. Nastąpiła więc weryfikacja pewnych znajomości, kontaktów i planów przyszłościowych, ale wszystko po to, by działo się lepiej. A działo się niepomiernie, dość powiedzieć, że nie pamiętam równie pracowitego roku. Jestem wyczerpany do teraz.
Rodzinnie było i jest wspaniale, a dwa tygodnie temu nasze grono powiększyło się o maleńkiego Teosia, co uszczęśliwiło nas niepomiernie i ugruntowało pojęcie szczęścia rodzinnego. Choć, co oczywiste, znacznie wpłynęło na ilość przesypianych godzin. Tymczasem jeszcze raz wszem i wobec ogłaszam bohaterstwo i niezłomność mej małżonki Dagmary, którą wielbię i podziwiam z każdym dniem jeszcze bardziej. Dziękuję, kochanie!
Większość przysłowiowej pary poszło w pracę zawodową, co zaowocowało najlepszymi wynikami moich uczniów w całej mojej karierze, moja amatorska grupa teatralna „Atrapa” po raz kolejny stanęła na podium, a nasza sztuka znów została wysoko oceniona. Z trudem odgrzebałem się z recenzji wszelakich, gdzie prym wiodły literackie, pisane głównie dla Dzikiej Bandy. Mocno zaniedbałem inne redakcje i serwisy, ale nie jestem w stanie ogarnąć wszystkiego. Jednak. Niemniej, recenzji było tyle, że chyba ustanowiłem nową życiówkę. Napisałem, ukończyłem, oddałem do wydawców kilka książek, ich ilość zachowam w tajemnicy, dość powiedzieć, że w przyszłym roku na pewno ukaże się sześć (!) nowych wydawnictw sygnowanych moim nazwiskiem. I póki co, tylko jedno będzie w duecie. W tym było skromnie, choć niemniej intrygująco – na początku roku wyszedł „Zombie.pl”, na tę chwilę najpopularniejsza i najmniej kontrowersyjna powieść jaką popełniłem z Robertem Cichowlasem. Dla równowagi w połowie roku razem z Tomkiem Siwcem zaczęliśmy serię „Sakrament Okrucieństwa”. Oba cykle doczekały się kontynuacji, które już wkrótce... Ukazały się trzy antologie, w których pojawiły się moje teksty – czeska „Za Tebou” i polskie „Gorefikacje 2.2”, „Krwawnik”. W zasadzie niemal wyczerpało to limit moich udziałów w antologiach – na przyszły rok są zapowiedziane jeszcze trzy i koniec, dziękuję, więcej się w to nie bawię. Przynajmniej na dłuższy czas. Szczególnie, że na niektóre z tych wydawnictw czekałem latami. Temat literacki zamknę konwentami – w tym roku odwiedziłem Polcon i Kfason, za co jeszcze raz serdecznie dziękuję Karolinie Kaczkowskiej i Magdzie Paluch – bez ich uporu, poświęcenia i organizacji nie byłoby to możliwe. Dziękuję, dziewczyny!
Muzycznie działo się sporo, bo zasiliłem szeregi jeszcze jednego zespołu, death metalowego Carnes, ale niestety, nie udało się w tym roku zagrać żadnego koncertu, ani wypuścić żadnej płyty – chociaż dwie zostały już nagrane, zmiksowane i w zasadzie czekają na wydanie...
I tyle na dziś. Bardzo liczę, że uda się mnie zmoblizować i faktycznie reaktywować bloga, niemniej jak pisałem – zaległości to jedno, priorytety w postaci rodziny i pracy to drugie (czyli w sumie pierwsze), a ja się już robię stary, zmęczony i obolały – nie wiem więc co będzie. Tym bardziej, że planów i pomysłów nie brakuje... Trzeba się brać za robotę.
Wyjątkowo: odbiór.

Na zakończnie krótkie podsumowanie prywatne.

MUZYKA:
Zadziwiające, ale ten rok był jeszcze lepszy niż poprzedni. Albo naprawdę się starzeję, albo rzeczywiście znów ludzie zaczęli robić dobrą muzykę. Oczywiście większość kupionych przeze mnie płyt w tym roku to były starocie z datą 19 na początku, niemniej pojawiło się kilka zaskakująco dobrych nowości. Najlepszą płytę od lat nagrała METALLICA, to samo mogę powiedzieć o ACID DRINKERS, którzy tak dobrze nie łomotali od dwudziestu lat. VADER nie zawiódł, podobnie TESTAMENT, bardzo zaskoczyło mnie MEGADETH, które wreszcie nagrało płytę, do jakiej chce się wracać (a albumów z dwóch ostatnich dekad z okładem słuchać się nie dało). Oczywiście, nie zawiodła FURIA, ale absolutny prym dla mnie w roku ubiegłym stanowi „The Whole of the Law” ANAAL NATHRAKH. Ścieżka dźwiękowa do armagedonu, bezlitosny miks wszelkich odmian metalu, od grindu i black metalu, po klasyczne heavy, a wszystko podane w tak fenomenalnej otoczce, tak nieposkromionej wyobraźni, choć ujętej w jasne ramy gatunku... i na koniec przewrotny cover „Powerslave” IRON MAIDEN. Tak, to mój album nr 1.


FILM:
Nie widziałem tego zbyt wiele, nie odnotowałem też jakiś szczególnych rozczarowań, za to bardzo miło zaskoczyłem się poziomem... filmów animowanych. „Zoogród” i „Vayana: skarb oceanu” to dowody, że dla dzieci można robić produkcje ambitne i niegłupie. Wspaniale wypadła także fabularna wersja „Księgi dżungli”, ale moim faworytem jest film niezwykły, bo tak oldschoolowy i niepoprawny, że większość go nie doceni, albo szybko o nim zapomni. „Równi goście”, czyli „Nice Guys” to przykład męskiego kina, jakiego już się dziś, niestety, nie robi. Dużo czarnego humoru, świetne kreacje aktorskie, niebanalna akcja i brak poprawności politycznej. Rewelacja. Poprosiłbym o sequel, ale box office mówi, że nie mam szans.


KSIĄŻKA:
„Nocny film” Marisha Pessl. Z jednej strony wybór najlepszej książki w tym roku był trudny, z drugiej, bardzo oczywisty. Genialna powieść o poszukiwaniu tajemniczego reżysera jest pretekstem do gry z czytelnikiem, a jednocześnie upiornym miksem pomysłów Davida Lyncha, Johna Flowlesa i Williama Hjortsberga. Wymagająca i porażająca powieść.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz