Wpis numer pięć.
Zgodnie z przewidywaniami trochę mnie nie było. Raz - nastąpiła planowana przerwa wypoczynkowa od treści literackich. Zakończona dziś. Dwa - czynniki niezależne, życiowo-problematyczne zaważyły ostatnio nad każdą wolną chwilą mego żywota, powodując, że zagubiłem się w odmętach różnych spraw, o których pisać tu nie będę. Bo konsekwentnie się nie uzewnętrzniamy, prawda?
Co w tak zwanym "międzyczasie"?
Na tapecie J.R.R. Tolkien i "Powrót króla". Idzie z bólami. Magii wspomnień starczyło na dwa poprzednie tomy. Nie że ten zły, czy gorszy. Po prostu wpadło parę innych lektur.
"Christine" Stephena Kinga. Wstyd przyznać, dotąd nie czytałem. Teraz oderwać się nie mogę. Takiego Kinga lubię chyba najbardziej. Tak. Zdecydowanie.
"Adam Nergal Darski - Spowiedź Heretyka" Piotra Weltrowicza i Krzysztofa Azarewicza. Twórczości Behemotha komentować na razie nie zamierzam, bo szczerze mówiąc zraziłem się do niej przed laty (gdzieś po "Demigod"). I nie, wcale nie z powodu zespołu czy jego muzyki, tylko kumpla, który uznał Nergala za Boga, zespół za Absolut i uparcie zmuszał wszystkich do akceptacji tych faktów. A że ja żadnych nacisków i fanatyzmów nie lubię... Uraz trwał długo, choć wszystkie wcześniejsze płyty czasem w odtwarzaczu zagościły, a i późniejsze o uszy się obiły. Ostatnio postanowiłem nadrobić zaległości i nabyłem "Apostasy" i "Evangelion". Ale to wszystko nic. Małżonka moja kochana kupiła mi wspomnianą książkę i odpadłem. A raczej wsiąkłem, bo to dobra książka jest. Że pan Darski to zwierzę sceniczne, to już widziałem. Że to inteligentna bestia promocji i lansu to też (i nie mówię tego w znaczeniu pejoratywnym). Ale tu zobaczyłem jeszcze człowieka, wraz z jego wszystkimi zaletami i wadami. Przyznaję, ostatnie dwa rozdziały nieco mnie przymuliły, ale trudno utrzymać tempo przy takim wywiadzie rzece. Godna polecenia lektura i to nie tylko dla fanów zespołu czy twórczości Nergala. Pamiętam lata temu zazdrościłem jak cholera Norwegom ich dobra narodowego jakim był/jest black metal, ostrej muzyki na wszelkich galach (Satyricon otwierający imprezę narciarską? czemu nie!) czy sponsorowania płyt przez ministerstwo kultury (Ulver), Szwedom ich death metalu i grania z baletem (Entombed), ogólnie faktu, że TAM taką muzykę się ceni. Cieszę się, że my mamy Nera i Behemoth. I pomyśleć, że lata temu, gdy w jednym zinie widziałem zdjęcie niejakiego Holocausto of the Seven Black Blasphemous Souls of Damnation i Abominating Sodomizer of the Violated Decomposed Jesus Flesh, to Abadoth z Agalirept mówił mi, że są to pozerzy. I gdzie jedni, a gdzie drudzy?
To mi przypomina, że Damage Case płytę skończyło i zmiksowało, ale mastering się opóźni, więc premiera w kwietniu raczej.
Dobra, Nergal pochwalony i to za darmo, czas na Batmana.
Z rozpędu po Burtonowskim z 1989 roku obejrzałem kolejne w kilkudniowym maratonie. Po raz kolejny. I ponieważ o Behemocie było dużo, to teraz będzie krótko:
"Batman Returns" T. Burtona - Pingwin i Kobieta Kot wciąż robią wrażenie, całość również imponuje mroczną atmosferą, jednak razi mnie już jakoś ta baśniowość. Ja wiem, że Burton tak ma. To jest świetny film. Ale jednak się postarzał.
"Batman Forever" J. Schumachera. Oj, tu już było mi naprawdę ciężko. W zasadzie tylko Val Kilmer jako Bruce Wayne ratuje całość, bo z mrocznej baśni zrobiła się cepelia, a z całości jakaś taka tandeta. Niby da się obejrzeć, ale po co?
"Batman i Robin" J.Schumachera. Ja się ciągle zastanawiam, bo Joel to dobry bardzo reżyser. Ale te jego Batmany to jakieś porażki są. Chociaż... Tu tandeta i cepelia osiągnęły szczyt. Kuriozalne dialogi i idiotyczne rozwoje akcji wprost lasują mózg. I wiecie co? Ryzykownie zmieniłem ścieżkę na polski dubbing i... to było to! Strzał w 10-tkę, który pozwolił mi rozgryźć system. Batmany Schumachera w żaden sposób nie mogą być porównywane do Burtonowskich, bowiem stylem i wykonaniem nawiązują do serialu i filmu z lat 60-tych. Ta sama żenująca dawka humoru, ci sami duzi chłopcy w rajtuzach. To jest głupkowate. I takie miało być. Z takim nastawieniem ogarnąłem kuwetę.
"Batman Begins" Ch. Nolana. Wciąż nie mogę się przekonać do twarzy Christiana Bale jako Wayna. Ale poza tym. Oj, majstersztyk. Nieco nadęty momentami, nieco nadmiernie rozdmuchany, ale jednak film wciąż mający moc i siłę.
"Mroczny Rycerz" Ch. Nolana. Czy tu coś jeszcze trzeba mówić, po tym co powiedzieli inni? Nie ma lepszego filmu o superbohaterze. NIE MA. A przy tym film jest do bólu rzeczywisty i prawdopodobny (poza kretyńsko przesadzonym make-upem Two Face'a i durnym moralitetem Gordona na koniec). W swojej klasie arcydzieło.
"Mroczny Rycerz Powstaje" Ch. Nolan. Oglądałem w kinie w dniu premiery, czy coś koło tego. Bardzo mi się podobało. Wczoraj jak wreszcie ogarnąłem DVD, to zasnąłem. Faktów wiązać nie należy, bo zmęczony byłem. Ale podsumowania nie zrobię.
Na dziś napisałem i tak nadmiernie dużo.
Nergal i Batman z Wami.
Bez odbioru!
Faktycznie, wiele wypowiedzi Nergala skłania do refleksji. Raczej się nie unoszę "true-ostwem" i w huju mam celebrytystyczne zagrania Darskiego. Wiele ludzi go opluwa a prawda jest taka że facet dość mocno trzyma gardę i w przeciwieństwie do "faryzeuszy" potrafi się obronić, określić czy "sprzedać". Nie jestem jego jakiś wiernym fanem bo po "Thelemie 6" rzadziej Behemoth pojawia się na moich głośnikach ale cieszę się że mu się udało i zamiast kolejnego artykułu o tłustej Gessler od czasu do czasu chapnę sobie jakąś polewkę z wszędobylskiej czarnej stonki czy innych umoralniaczy narodowych.
OdpowiedzUsuń